Katowice centrum / fot. Dawid Ślusarczyk
Reklama

Rekrutacje to cyrk, poszukiwanie pracy to katorga, a oferty zamieszczone w Internecie mają tyle wspólnego z prawdą, co świnka morska z morzem.  To tylko część odczuć osób, które aktualnie poszukują pracy w Katowicach. Czy naprawdę jest tak źle?

Ilona Ratuszyńska ma 28 lat i skończyła socjologię na Uniwersytecie Śląskim. Była na wielu rozmowach kwalifikacyjnych, jednak do tej pory nie udało się jej znaleźć zatrudnienia. – Czasami mi dziękowali, a czasami ja dziękowałam po zapoznaniu się z warunkami pracy – powiedziała nam 28-latka, która od ponad pół roku poszukuje pracy. – Już w trakcie studiów wyjeżdżałam za granicę do pracy. Zdecydowałam się na powrót pod koniec ubiegłego roku. Szukanie pracy w kraju okazało się strasznie czasochłonne, kosztowne, stresujące i uciążliwe. Po pewnym czasie zaczęłam rozsyłać swoje oferty do każdej możliwej firmy, ale większość ofert skierowana i tak jest do handlowców – skwitowała mieszkanka Katowic.

Reklama

Wyjazdy nauczyły Ratuszyńską nie tylko szacunku do pieniądza, ale też ciężkiej pracy. Problem w tym, że praca, którą podejmowała za granicą różniła się od tej wykonywanej w Polsce. – Związane jest to z tym, iż mój dyplom polskiej wyższej uczelni nie był traktowany zbyt poważnie oraz z faktem, iż zagraniczne rynki pracy także robią się coraz trudniejsze. Dodatkowo szlifowałam język i musiałam się utrzymać, dlatego niespecjalnie wybrzydzałam poszukując pracy. W Polsce wykonywałam pracę biurową, pracowałam także w nieruchomościach, gdzie włożony wysiłek nie przekładał się na zarobki. Za granicą miałam pracę fizyczno-manualną m. in. kasjer, sprzedawca, kosmetyczka, ratownik wodny, pracownik wesołego miasteczka, a nawet korepetytor języka angielskiego – mówi Ratuszyńska. Dzięki odłożonym oszczędnościom, nie musiała rzucać się na pierwszą lepszą pracę po powrocie do kraju. I tutaj zaczęły się schody. Bo pobyt zagranicą podziałał na jej niekorzyść. – Zbyt krótkie okresy pracy i niespójności branżowe rzutują na mój wizerunek w oczach rekrutera jako pracownika nielojalnego, niezdecydowanego co chce robić w życiu. Zresztą wielokrotnie dano mi to do zrozumienia – mówi.

Łowili CV na atrakcyjne oferty

Ratuszyńska szukając pracy po powrocie do Katowic po jakimś czasie opanowała sztukę odróżniania ziarna od plew, przeglądając oferty zatrudnienia. To umiejętność, która rozwinęła się u niej po kilku rozczarowaniach, gdy w trakcie rozmów kwalifikacyjnych okazywało się, że oferta zamieszczona w Internecie miała tylko zwabić kandydatów do pracy, na zgoła innym stanowisku niż pierwotnie proponowano. –  Odezwała się do mnie firma świadcząca usługi PR, z treści oferty jasno wynikało, że szukają specjalistę ds. PR, na rozmowie okazało się, że jest to praca dla handlowca, z podstawą, ale to i tak dopiero po pewnym czasie – mówi nam Ilona. – Następnie skontaktowała się ze mną firma, do której aplikowałam na stanowiska specjalisty ds. komunikacji i tutaj niemiłe zaskoczenie, bo na drugiej już rozmowie, gdzie praktycznie ustalaliśmy warunki zatrudnienia, wyszło na jaw, iż charakter mojej pracy będzie polegał na obdzwanianiu firm i szukaniu klientów portalu, a rozliczana będę od pozyskanych ofert. Umowa próbna na 2 miesiące. Poinformowano mnie, iż oni już sobie specjalistę ds. komunikacji znaleźli – dodaje. Teraz katowiczanka rezygnuje z każdej oferty, gdzie wynagrodzenie zależy od uzyskiwanych wyników .

Podobną sytuację miała 23-letnia Anna Witalis. Właśnie kończy filologię angielską. Anna znalazła ogłoszenie w sprawie pracy jako specjalista ds. ubezpieczeń. Miała być podstawa, przeszkolenie, praca w biurze i widmo rozwoju na przyszłość. Było trochę rozczarowania. Okazało się, że pomimo oferty, podstawy nie było, nie było też rozmowy kwalifikacyjnej. – Jedyne co było to motywująca do pracy pogadanka i przeszkolenie z miejsca, nawet nie zdążyłam zdecydować czy podejmuję się współpracy na warunkach, których jeszcze nie poznałam. Dwie godziny później zdecydowałam się, że jednak praca w formie chodzenia po mieszkaniach i sprzedawania ubezpieczeń nie jest dla mnie – powiedziała nam Anna. – Zwłaszcza, że wynagrodzenie było uzależnione od liczby sprzedanych ubezpieczeń, bez żadnej podstawy – dodaje.

Assessment Center, że aż boli

Po pewnym czasie poszukiwań i kolejnych dziwnych rozmowach kwalifikacyjnych Ilona Ratuszyńska myślała, że udało się jej znaleźć pracę w jednej z kas oszczędnościowych w Katowicach. Niestety, pomimo udanej rozmowy kwalifikacyjnej i zapowiedzianego przejścia do drugiego etapu, Ratuszyńska po tygodniu otrzymała SMSa od rekruterki z informacją, iż dziękuje za przysłane CV, ale oferta jest już nieaktualna, stanowisko zostało obsadzone. Podobnie było w przypadku jednego z centrów handlowych w Bytomiu. Tam pomimo dwóch rozmów kwalifikacyjnych, Ratuszyńska dzwoniąc osobiście dowiedziała się, że jednak firma zdecydowała się awansować jednego ze swoich pracowników na wystawione w ofercie stanowisko.

Osobliwie jednak się zrobiło, gdy 28-latka została zaproszona na rozmowę, aby ubiegać się o stanowisko asystentki w firmie oferującej usługi telemedyczne. Tam czekały ją testy. – Quasi-psychologiczne testy, gdzie „dla własnego dobra” zaznaczałam to, co firma chciała, abym zaznaczyła, zresztą testy były w systemie 0-1. Następnie były tzw. „testy na inteligencje” polegające na sprawdzaniu czy potrafię dodawać, odejmować, mnożyć, dzielić, wyliczać procenty, układać trójkąciki, jakieś ślaczki, dopasowywać kwadraty, kółka, rozumieć tekst pisany; czyli podsumowując, czy mój poziom intelektualny jest adekwatny dla ucznia szkoły gimnazjalnej – irytuje się na samo wspomnienie procesu rekrutacyjnego Ratuszyńska, ale dopiero ostatni test doprowadził ją do zwątpienia w sens różnych testów rekrutacyjnych. – Ostatnie zadanie w trakcie tego spotkania polegało na grze zespołowej w której musieliśmy wcielić się w rolę rozbitków samolotu gdzieś w lesie i dostaliśmy zestaw gadżetów, mieliśmy wspólnie uporządkować je według przydatności. W zasadzie sprawdzano na ile gotowi jesteśmy spierać się i argumentować między sobą. W tej „burzy w szklance wody” czułam się dziwnie, hipotetyczne odgrywanie z góry określonych ról nie jest dla mnie motywujące. Nie mam także zdolności aktorskich. Nie wiem, może ciekawsza tematyka bardziej by mnie zmotywowała? Chodziło o stanowisko „asystentki”, a zostałam „zmuszona” do argumentacji, co jest ważniejsze w stanie ekstremalnym: nóż czy zapalniczka – mówi nam 28-latka.

Działamy na rzecz fundacji

Anna Witalis po rozesłaniu kilku CV w końcu dostała wyczekiwany telefon. Umówiła się na rozmowę w sprawie pracy biurowej. Okazało się, że nie jest to do końca praca biurowa, a telemarketing – aczkolwiek w biurze. Podstawy też nie było, ale pieniądze oferowane były znośne jeżeli wyrobi się normę. Trzeba było sprzedawać książki i albumy przez telefon. – Sama sprzedaż to nie było nic strasznego, tylko kazano nam powoływać się na jedną z fundacji i mówić o chorych dzieciach i tym, jak bardzo im pomaga sprzedaż książek. Problematycznie robiło się, gdy ktoś zapytał, ile ze sprzedaży idzie na pomoc owym dzieciom. Było to 10% – mówi Witalis, która w telemarketingu wytrzymała prawie 3 dni.

Po kilku miesiącach poszukiwań Anna znalazła pracę. – Szukali kogoś na marketing, nie było zbyt wygórowanych oczekiwań, oferta była normalna. Bez kokosów, ale postawili sprawę jasno. Umowa najpierw na okres próbny, potem na 3 lata i taką też dostałam – mówi nam 23-latka. – Pracy jest sporo, nie jest związana tylko z marketingiem, ale podoba mi się – dodaje. Poszukiwanie pracy przez Ilonę jeszcze się sukcesem nie zakończyło. 28-latka myśli nad tym aby się przekwalifikować, ale jest to bardzo czasochłonny i kosztowny wysiłek.

Z ostatnich danych publikowanych przez Urząd Pracy, Katowice są miastem z najmniejszym bezrobociem wśród miast na prawach powiatu w regionie. Mają jedynie 5,5% bezrobotnych. Drugie miejsce zajęły sąsiadujące Tychy.

Imiona i nazwiska w materiale zmienione. Prawdziwe dane osób wypowiadających się w materiale pozostają do dyspozycji redakcji.

Reklama

3 KOMENTARZE

  1. Z jednej strony część pracodawców rzeczywiście czasem jest nieuczciwa, ale z drugiej duża grupa osób, które skończyły studia, ma muchy w nosie i od oczątku chciałoby zarabiać 5000 na rękę, a do tego mają kupę wymagań z nieba. Ich roszczeniowość nie zna granic.

  2. Zgadzam się z Markiem. Jak ktoś jest dobry to nieważne czy po studiach, czy po gimnazjum pracę znajdzie. A jak się skończyło zaocznie licencjat z socjologii w Wyższej Szkole Umiejętności Nieprzydatnych to tak potem jest. Ja jestem po politologii, a jakoś problemów ze znalezieniem pracy nie miałem. W Katowicach. Na umowę o pracę.

  3. No niestety, oczekiwania w trakcie studiów, zaraz po a nawet po liceum to młodzi ludzie mają duże ale spokojnie życie nauczy ich pokory. Co do ofert pracy i nierzetelności pracodawców, to powiem, że sam się spotkałem z dziwnymi rekrutacjami.

    Ostatnio pamiętam wysyłałem aplikacje do ING, tam trzeba się rejestrować w ich systemie, trwa do godzinę i jest bardzo męczące. Zaaplikowałem na stanowisko, gdzie spełniałem wszelkie wymogi. W odpowiedzi dostałem maila, że nie przechodzę do etapu rozmów kwalifikacyjnych bo nie spełniam wymogów. Ręce opadają. Teraz to stanowisko znowu pojawiło się w ofertach pracy.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here

Solve : *
18 + 29 =


Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.