Reklama

Przedstawiamy wywiad z prof. UŚ Zbigniewem Kadłubkiem, kandydatem do Sejmu z listy komitetu Zjednoczeni dla Śląska.

Marcin Wolski: Ustawa metropolitalna budzi wiele wątpliwości wśród śląskich samorządowców. Wolą oni raczej żeby ta ustawa nie weszła w życie. Czy poprze Pan prezydentów miast aglomeracji śląskiej w blokowaniu tej ustawy czy raczej będzie dążyć do jej uchwalenia?

Zbigniew Kadłubek: Moim zdaniem, każda forma rządów intensyfikująca podmiotowość samorządności jest mądra i dobra. Jestem za samorządnością. Wspaniale, że jest ta ustawa. Głosowało za nią w Sejmie 239 posłów. Ale trudno wypowiadać się o niej en bloc, bo to przecież sporo paragrafów i zapisów. Istnieją dość uzasadnione obawy, że jest ona niedoskonała. Wielu ludzi ma podstawy, żeby myśleć, że będziemy mieli do czynienia z krzyżowaniem lub wykluczaniem kompetencji decyzyjnych. Rozumiem prezydentów miast, którzy są jej przeciwni. Nadzór powstałego związku metropolitalnego przez prezesa Rady Ministrów oraz wojewodę, w naszym wypadku, wojewodę śląskiego, będzie częściowo odbiciem mechanizmów centralistycznych, w mojej opinii. Tak mi się przynajmniej wydaje. Zrozumiałe zatem są obawy Prezydentów Miast oraz Starostów Powiatów, że po wprowadzeniu tej ustawy mogą stracić na swej podmiotowości, decyzje dotyczące rozwoju metropolii, m.in. zagospodarowania przestrzennego, komunikacji publicznej będą zapadały przede wszystkim w Katowicach. Jest też prawdopodobne, że środki wpłacane na rzecz związku metropolitalnego (5% podatku dochodowego od osób indywidualnych danej gminy) będą służyły w znacznej mierze rozwojowi miasta zarządzającego finansami, kosztem pozostałych miast związku.

Ale warto to głośno wyartykułować: przy rozsądnym gospodarowaniu i prawdziwej metropolitalnej trosce, która będzie miało na celu pomyślność wszystkich gmin związku i ich mieszkańców, taki projekt może okazać się czymś zbawiennym i cudownym, zupełnie nową regionalną jakością poprzez poprawę komunikacji publicznej, bardziej zintegrowany rozwój infrastruktury, bardziej sensowne gospodarowanie odpadami, a także dla kultury i przestrzeni publicznej całej naszej metropolii.

MW: Górnictwo, tak jednoznacznie kojarzone ze Śląskiem, jest w bardzo głębokim kryzysie. Tymczasem okazuje się, że prywatni inwestorzy nadal widzą możliwość zarobienia na tej branży. Świadczą o tym choćby 3 oferty na zakup KWK Brzeszcze czy sukces kopalni Silesia. Jakie Pan widzi możliwości uzdrowienia górnictwa?

ZK: Nasza przestrzeń kojarzy się z szybem górniczym. Szyb to część naszego krajobrazu. Szyb to część naszego życia i coś, co nas orientuje. I chociaż z krajobrazem łączymy sporo uczuć metafizycznych, szyb i górnictwo to twarda fizyczność, ciężka materia. Jeśli nadal będzie się odkładać twardą reformę górnictwa, to nic z krajobrazu z szybami za kilka lat nie zostanie.

Rząd ma w dziwny sposób problemy z górnictwem, zresztą ma problemy z każdą śląską sprawą. Przypatrzmy się biznesmenom. Czy oni także nie widzą sensu w górnictwie? Bynajmniej nie. Otoczenie biznesowe, pomimo naprawdę niskich cen węgla, nie jest nieprzyjazne. Tydzień temu australijska firm ściągnęła z subskrypcji pierwotnej na warszawskiej giełdzie kilkadziesiąt mln zł. Skoro skąpi finansiści w takiej sytuacji wierzą i dają pieniądze na budowę od podstaw kopalni na węglowej koncesji na Lubelszczyźnie, to, pytam, dlaczego na Śląsku miałoby być inaczej?

MW: Ozusowanie umów cywilno-prawnych spowoduje znaczny wzrost kosztów zatrudnienia, ale nie pensji realnych. Istnieje prawdopodobieństwo, że w związku z tym coraz więcej osób będzie pracować na czarno. Czy zatem jest to słuszne rozwiązanie?

ZK: Dziurę w ZUS-ie trzeba załatać. Ubolewam jedynie, że Rząd zawsze szuka pieniędzy w kieszeniach obywateli i faraońskim obciążaniu swych poddanych. Nie wierzę w powodzenia tej ustawy. Ozusowanie umów cywilno-prawnych, naturalnie, spowoduje wyjście z tzw. „śmieciówek”, ale wzrost kosztów dla pracodawców przyczyni się do spadku zatrudnienia, a może i do tego, że zaczną się zwolnienia już pracujących osób. Natomiast pozostawienie tego bez interwencji jest działaniem antyspołecznym, wykluczającym z ZUSu setki tysięcy pracujących, młodych, niemyślących jeszcze o emeryturze ludzi, których konta ZUS są przecież puste.

Może dobrym wyjściem były czasowe zwolnienia pracodawców z płacenia składki za nowego pracownika, np. przez rok, pod warunkiem przyjęcia go do pracy na czas nieokreślony (by nie wyrosła z tego nowa patologia obchodzenia ZUSu). Oczywiście, prawdą też jest, że często pracodawcy nadużywają umów cywilnoprawnych ze szkodą dla pracownika. Jednak uważam, że ozusowanie umów tego problemu nie rozwiąże. Sama ustawa jest kolejnym desperackim ruchem Rządu, który może spowodować tylko silniejsze zaciśnięcie pętli na szyi ZUS-u.

MW: W Radomiu ponad połowa 6-latków przebadanych przez psychologów została skierowana do przedszkoli, a nie szkół. Znaczna część rodziców też nie jest zwolennikiem takiego rozwiązania. Czy sądzi Pan/i, że powinno się wrócić do poprzedniego systemu?

ZK: Polskie szkolnictwo jest w kryzysie. Sprawa sześciolatków to z jednej strony element rządowego planu oszczędnościowego (podwyższenie wieku emerytalnego to raz, lecz skracanie dzieciństwa przez mobilizowanie do szybszego podjęcia pracy to dwa), z drugiej natomiast strony wielki ruch społeczny „ratujmy maluchy”. Nie można bagatelizować tego tematu! Wydaje mi się, że najważniejsze i najciekawsze argumenty mają ci (bez)pośrednio zainteresowani. Przed wprowadzeniem obecnego systemu, rodzice mieli możliwość decydowania, czy ich dziecko rozpocznie naukę w wieku sześciu lat. Większość rodziców i opiekunów jednak wysyłała swoje pociechy do szkoły w wieku lat siedmiu. Uważam, że ta decyzja powinna pozostać w gestii rodziców. Wprowadzenie obecnego systemu jest jakimś niepotrzebnym przyśpieszaniem: młodzi ludzie będą kończyć wcześniej edukację i tym samym wcześniej wejdą na rynek pracy, który jaki jest, wszyscy wiemy. Według mnie w obecnym systemie nie liczy się dobro dzieci ani rodziców, a jedynie zwiększenie ilości lat pracy do emerytury. Ludzi nie wolno w ten sposób przeliczać.

MW: Platforma Obywatelska zaproponowała wprowadzenie podatku dla singli, który miałby  zwiększyć liczbę rodzących się dzieci. Sami obywatele wskazują jednak, że nie mają dzieci, gdyż ich na to po prostu nie stać. Czy sądzi Pan/i, że taki podatek pomoże w zakładaniu rodzin?

ZK: Kolejny podatek nie sprawi, nie łudźmy się, że ludzie, którzy obawiają się zostać rodzicami ze względów ekonomicznych, nagle zdecydują się na powiększenie rodziny.
To relikt peerelu, niestety, projekt tego podatku. Myślę, że nawet rodziny wielodzietne i ubogie nie chciałyby ściągać dodatkowych podatków od singli. Jak można opodatkowywać nieszczęście? Dla wielu osób bycie singlem nie jest drogą egoistycznego samozadowolenia, tylko skutkiem jakiegoś niedopasowania, nieodnalezienia właściwej osoby, chorobą etc. To niegodne by jeszcze dokładać obciążenie finansowe takim ludziom. To rodzaj przemocy symbolicznej: jesteś sam, a więc jesteś egoistą – jesteś gorszy, więc płać!

MW: Uchodźcy to obecnie zdecydowanie najgorętszy temat. Z danych niemieckiego wywiadu wynika, że bojownicy państwa islamskiego przenikają na teren kraju właśnie w tłumie uchodźców. Niedawno mieliśmy zamachy w Tunezji, końcem września w Somalii w wybuchu samochodu-pułapki zginął także Polak. Jak pomóc uchodźcom i zarazem zabezpieczyć się przed terroryzmem?

ZK: O uchodźcach nie mówi się językiem racjonalnym. Słyszymy, że uchodźcy uciekają z krajów ogarniętych wojną w obawie o swoje życie. Chciałbym wiedzieć, dlaczego właśnie teraz Europę zalewa taka fala ludności z krajów islamskich. Obecnie blisko 50 krajów jest w stanie wojny. Konflikty zbrojne od zawsze nękały świat. Problem uchodźców jednak nie urósł do takiej rangi, jak dziś. Ponadto niezrozumiałe jest dla mnie dlaczego, ludzie którzy mogą udać się do krajów z ich kręgu kulturowego, tzn. krajów, w których mówi się tym samym językiem, mają podobne tradycje i co najważniejsze tę samą religię, decydują się na emigrację do krajów zupełnie im obcych – obcych pod każdym względem. Są kraje arabskie nieowładnięte wojną, w których stopa życiowa jest porównywalna ze standardem krajów europejskich, a czasami nawet wyższa, więc zastanawiam się dlaczego tam właśnie uchodźcy się nie udają.

Z drugiej strony jest tak: Europa zawsze przyjmowała przybysza, przyjmowała obcego, nie bała się różnicy. To cały sens Europy i cała jej tradycja: przyjmować każdego, kto przychodzi i gościć go w sposób bezwzględny (nie pytając o język, religie i kolor skóry). W dawnych wiekach Rzeczpospolita Polska szczyciła się mianem „patria advenarum”, „ojczyzna uchodźców” i polscy królowie często potwierdzali prawa każdego przybysza, których chciał w Polsce zamieszkać.

Mądry gospodarz (i bez kompleksów gospodarz) wie, jak przyjmować gości i przede wszystkim – nie boi się ich.

MW: Po wprowadzenia zakazu sprzedaży tzw. „śmieciowego jedzenia” powstał czarny rynek handlu w szkołach. Jak rozwiązać ten problem – walczyć z dilerami, a może znieść zakaz?

ZK: Zawsze, gdy pojawiają się zakazy, pojawiają się również ci, którzy próbują je ominąć i odnieść osobistą korzyść. Ilość słodyczy, chipsów, napojów wysokocukrowych, która obecnie jest spożywana przez dzieci, jest zatrważająca, ale wprowadzając zakazy sprzedaży pewnych produktów w sklepikach szkolnych, nie zmniejszy się w znacznym stopniu tego problemu.

Problem ten zaczyna się gdzie indziej i jak z każdą chorobą należy walczyć z przyczynami, a nie objawami. Przyczyną tego, że dzieci wolą, np. słodki batonik niż jabłko leży przede wszystkim w promowaniu właśnie słodyczy i innych niezdrowych produktów w reklamach, na plakatach itp. Sam znam dzieci, które spoty reklamowe znają na pamięć i potem od rodziców domagają się reklamowanych produktów. Za wybory dzieci odpowiadają głównie rodzice, to w domach dzieci nabywają nawyków żywieniowych. Rodzice powinni wziąć odpowiedzialność za zdrowie swoich dzieci, a Państwo powinno dbać o to, żeby koncerny nie rozbudzały w dzieciach nadmiernego pragnienia spożywania niezdrowego jedzenia. Nauczyciele również powinni mówić dzieciom, co szkodzi ich zdrowiu i tak widzę udział szkół w promowaniu zdrowego odżywiania. Obecnie toczy się dyskusja o to, czy bezpieczniejszy jest batonik w szkole czy przebieganie przez ulicę na przerwie do sklepu. Przez paczkę chipsów paprykowych nikt życia nie stracił, natomiast potrącenie przez samochód już może mieć skutki tragiczne.

Reklama

1 Komentarz

  1. Szkoda, że taki mądry facet połasił się na działalność polityczną. Nic dobrego z tego nie będzie. Ciekawe jakie przesłanki zadecydowały o takiej decyzji profesora? Polityka nie jest czystą grą. Bardzo kłóci się to z dorobkiem naukowca. Trudno…

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Ta strona używa Akismet do redukcji spamu. Dowiedz się, w jaki sposób przetwarzane są dane Twoich komentarzy.