Grzegorz Wójkowski / infokatowice.pl
Reklama

Już jutro rozpocznie się w Katowicach Festiwal Organizacji Pozarządowych. Święto katowickiego trzeciego sektora, które kilka lat temu sam miałem okazję organizować. Podczas drugiego dnia festiwalu, w sobotę 6 września, odbędzie się dyskusja na temat funkcjonowania organizacji pozarządowych w przestrzeni publicznej. Jako, że mam już ten termin zajęty i nie będę mógł się pojawić, chcę zabrać głos w tej dyskusji za pośrednictwem niniejszego tekstu.

Współpracą międzysektorową i budowaniem relacji pomiędzy urzędem miasta i trzecim sektorem zacząłem się zajmować w 2007 r. Wtedy to Stowarzyszenie Bona Fides, które reprezentuję, przeprowadziło monitoring katowickiego magistratu pod kątem prowadzenia dialogu społecznego. Rezultaty monitoringu były bardzo smutne i pokazywały brak jakiejkolwiek platformy współpracy pomiędzy urzędem a mieszkańcami czy organizacjami pozarządowymi.

Reklama

Za współpracę z trzecim sektorem odpowiadał wtedy w teorii Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej. Piszę w teorii, bo w praktyce o jakiejkolwiek współpracy nie mogło być mowy. Żeby zilustrować tą opinię przytoczę fragment raportu z w/w monitoringu (jeśli ktoś jest zainteresowany, cały raport jest dostępny na stronie Bona Fides): „Żeby sprawdzić, jak w praktyce wygląda wsparcie MOPS dla organizacji pozarządowych, jeden z członków Bona Fides udał się do ośrodka i przedstawił jako osoba chcąca założyć stowarzyszenie, nie mająca w tej kwestii żadnej wiedzy i szukająca w związku z tym pomocy. W odpowiedzi uzyskał on informację, że ośrodek nie zajmuje się udzielaniem tego typu pomocy, a także (…) stronę www projektu realizowanego przez Stowarzyszenie Współpracy Regionalnej z Chorzowa skierowanego do grup zagrożonych marginalizacją społeczną i trwałym wykluczeniem z rynku pracy.”

Jeśli więc zobaczymy, że punktem wyjścia kilka lat temu było traktowanie społeczników jako osoby zagrożone marginalizacją społeczną, to trzeba przyznać, że w ciągu tych siedmiu lat wiele udało się zrobić na rzecz dialogu społecznego w mieście. Jeśli jednak przyjrzymy się, jak traktowane są organizacje w wielu innych miejscach Polski, a zwłaszcza jakie są rzeczywiste rezultaty, jakie osiągnęliśmy, to wtedy optymizm gdzieś pryska. No ale po kolei…

Po wydaniu raportu z monitoringu 7 lat temu skontaktowała się ze mną Monika Bajka ze Stowarzyszenia Dom Aniołów Stróżów i wspólnie zaczęliśmy przekonywać władze miasta, jak ważne jest stworzenie w magistracie stanowiska pełnomocnika ds. organizacji pozarządowych. Co prawda takie stanowisko do dnia dzisiejszego nie powstało, ale o ile dobrze pamiętam już rok później zaczął działać Wydział Polityki Społecznej, w ramach którego powołano Referat ds. Organizacji Pozarządowych.

Ta jedna decyzja spowodowała, że o kolejne zmiany i usprawnienia było już łatwiej. W następnym roku powstał zespół ds. organizacji pozarządowych, którego celem miało być poruszanie wszystkich najważniejszych problemów dotyczących funkcjonowania katowickich NGO i ich relacji z urzędem. Zaczęto także prowadzić rzeczywiste konsultacje społeczne dotyczące rocznego programu współpracy (wcześniej ograniczano się jedynie do umieszczania projektu programu na stronie internetowej i czekania na ewentualne sugestie ze strony organizacji). W kolejnych latach powołano różne zespoły branżowe złożone ze społeczników i przedstawicieli prezydenta, zaczęto organizować dni organizacji pozarządowych, a wreszcie na wniosek kilkunastu organizacji, który zresztą zainicjowałem, powołano powiatową radę działalności pożytku publicznego.

Te kilka lat, w ciągu których powstawały nowe mechanizmy współpracy, były okresem, kiedy na współpracę urzędu z organizacjami patrzyłem z dużym optymizmem. Co najważniejsze najwyraźniej nie byłem sam, bo w działania angażowała się spora grupa różnych fundacji i stowarzyszeń. Nie tylko wspomniane wcześniej Dom Aniołów Stróżów i Bona Fides, ale także m.in. Stowarzyszenie MOST, KAFOS, Fundacja Rozwoju Demokracji Lokalnej, Fundacja Dla Śląska, Fundacja Lex Civis, Regionalne Centrum Wolontariatu, Śląska Społeczna Rada Oświatowa i kilka innych.

Problemy zaczęły występować, kiedy te wszystkie ciała i zespoły o których wspomniałem wcześniej, w końcu powstały, okrzepły i chciały zająć się merytorycznymi sprawami. Tu już przestało chodzić o tworzenie nowych mechanizmów, ale o to, żeby te, które istnieją, miały realny wpływ na to, co się dzieje w mieście, jak są wydatkowane pieniądze publiczne i na współpracę pomiędzy urzędem a trzecim sektorem. Okazało się, że dopóki byliśmy skupieni na tworzeniu mechanizmów współpracy, władze miasta były nam przychylne. Kiedy jednak chcieliśmy, żeby zaczęto z nami konsultować różne polityki miasta, w obszarach, którymi się zajmujemy, w tym momencie ta przychylność gdzieś wyparowała.

Przykładów mógłbym podać mnóstwo, żeby się za dużo nie rozpisywać, napiszę tylko o kilku. W zarządzeniu dotyczącym powołania zespołu ds. organizacji pozarządowych można przeczytać, że do jego zadań należy m.in. udział w określeniu potrzeb społecznych i składanie propozycji sposobu ich zaspakajania oraz przedstawienie propozycji systemowych zasad rozwiązywania problemów społecznych. Zespół spotyka się już od kilku lat, systematycznie raz w miesiącu, i zajmuje się głównie tematami drugo- czy trzeciorzędnymi. Może mam problemy z pamięcią, ale nie przypominam sobie żadnej dyskusji poruszającej wyżej wymienione kwestie związane z systematycznym rozwiązywaniem problemów społecznych w mieście.

Pamiętam za to, że w czerwcu ubiegłego roku podczas spotkania padło pytanie dotyczące Zintegrowanych Inwestycji Terytorialnych (ZIT) i prośba, żeby urząd zaczął prowadzić z organizacjami konsultacje na ich temat, bo w najbliższym budżecie Unii Europejskiej miasto otrzyma dużą sumę pieniędzy w ramach ZIT-ów i w interesie rządzących powinno być skonsultowanie ze stroną społeczną tego, na co te środki najlepiej spożytkować. Przedstawiciel władz miasta odpowiedział na spotkaniu, że jeszcze jest za wcześnie, żeby o tym rozmawiać. W tym samym czasie urząd prowadził już rozmowy z jedną organizację (Stowarzyszenie Współpracy Regionalnej) na temat kilku projektów w ramach ZIT-ów na łączną sumę ok 20 mln. złotych.

Także działalność pozostałych zespołów branżowych niewiele wnosi i ogranicza się głównie do informowania przez urząd o prowadzonych przez siebie działaniach, a nie do korzystania z doświadczenia i wiedzy członków zespołów do tworzenia lepszej polityki lokalnej. Gdy w pierwszej kadencji Powiatowej Rady Działalności Pożytku Publicznego, której byłem członkiem, rada wystosowała pismo do prezydenta z prośbą, żeby różne programy tworzone przez miasto były konsultowane na etapie ich opracowywania ze stroną społeczną, dzięki czemu będą bardziej odpowiadały na rzeczywiste problemy społeczne, to w odpowiedzi otrzymaliśmy pismo (notabene podpisane przez wiceprezydent Siejną, która była przewodniczącą Rady), że urząd takich działań nie będzie podejmował.

Zresztą sama rada także okazała się niewypałem. Wnioski organizacji składane podczas jej posiedzeń były notorycznie odrzucane, najczęściej bez podawania żadnych wyjaśnień. W ramach anegdoty można napisać, że na jednym posiedzeniu rada złożyła dwa wnioski do prezydenta. W jednym, o którym wspomniałem wcześniej, poprosiliśmy, żeby urząd na etapie tworzenia programów konsultował ich treść z pozarządowcami. Drugi dotyczył konkretnej zmiany w programie przygotowanym przez wydział polityki społecznej, który za kilka dni miał wejść na sesję rady miasta. Oba wnioski zostały odrzucone. W przypadku pierwszego napisano, że urząd nie będzie konsultował przygotowywanych programów z zespołami branżowymi, bo od tego jest rada, a przy drugim, że nie uwzględni propozycji, bo program jest już gotowy i jest już za późno na poprawki. Pytanie, którego nurtuje mnie od tego czasu, brzmi: kiedy więc jest ten właściwy termin na prowadzenie konsultacji, skoro raz jest jeszcze za wcześnie, a innym razem już za późno?

Najlepszym podsumowaniem pierwszej kadencji rady był fakt, że żaden z ośmiu pierwotnych przedstawicieli trzeciego sektora w radzie nie wystawił swojej oferty do członkostwa w drugiej kadencji. Zresztą w ogóle zainteresowanie organizacji członkostwem w radzie było znikome (zgłosiło się 9 osób na 8 miejsc, gdy dwa lata wcześniej było kilkudziesięciu chętnych). Mnie osobiście ten fakt nie dziwi, bo po co poświęcać swój prywatny czas na działalność w ciele, które nie ma tak naprawdę żadnego znaczenia.

Kończąc tą smutną wyliczankę niepowodzeń, chcę zwrócić uwagę na jeszcze jedną bardzo przykrą sprawę. Na co dzień w mojej pracy mam częsty kontakt z przedstawicielami wielu fundacji czy stowarzyszeń. Większość tych osób w prywatnych rozmowach narzeka na niską jakość współpracy urzędu z trzecim sektorem. W publicznych dyskusjach osoby te wolą jednak nie zabierać głosu. Nie piszę o tym fakcie, żeby kogokolwiek krytykować, bo sam nie wiem, jak bym się zachował, gdyby Bona Fides, które reprezentuję, otrzymywało dotacje z urzędu. Piszę to, bo chcę uwidocznić bardzo niską jakość naszej lokalnej demokracji. Bo co to za demokracja, gdy osoby, które mają inne zdanie od rządzących, wolą milczeć, żeby się przypadkiem nie narazić?

Przyglądając się sytuacji w naszym mieście mam wrażenie, że przez kilka lat stworzyliśmy sobie w Katowicach wioski potiomkinowskie, które z daleka wyglądają może okazale, ale kiedy się do nich zbliżymy, okazują się zwykłymi atrapami. Przez ostatnie kilka lat mojej działalności zawsze miałem wiele pomysłów, jak usprawnić współpracę miasta z trzecim sektorem i jak spowodować, żeby głos społeczników był w mieście widoczny. Obecnie, pierwszy raz, nie wiem, co robić. Coraz częściej myślę, że bez wymiany osób, które w magistracie odpowiadają za budowanie relacji z trzecim sektorem, nie da się uzdrowić obecnej sytuacji. Nie da się bowiem zmusić do współpracy i dialogu osób, które nie są tym w ogóle zainteresowane.

Oczywiście są też sprawy, które obecnie wyglądają znacznie lepiej niż siedem lat temu. Mam tu głównie na myśli pozafinansowe wsparcie organizacji przez urząd, np. w sprawach administracyjnych dotyczących prowadzenia działalności czy przy wynajmowaniu sal należących do jednostek organizacyjnych miasta. To jednak tylko potwierdza moje spostrzeżenia. Gdy organizacje występują do urzędu z prośbą o pomoc, z pozycji petenta, wtedy mogą liczyć na wsparcie. Gdy jednak występują z pozycji partnera i proponują wsparcie przy rozwiązywaniu lokalnych problemów, wtedy niestety zderzają się z murem niezrozumienia czy wręcz niechęci.

Jutro rozpocznie się kolejne święto organizacji. Święto, na którym powoli, ale systematycznie ubywa stowarzyszeń i fundacji, które chcą w nim wziąć udział. Pewnie te nieobecności mają różne podłoża. Pewne jest jednak, że poziom nieufności i rozczarowania w stosunku do urzędu wśród wielu katowickich organizacji jest bardzo duży. Pewne jest też, że w naszym mieście żyłoby się znacznie lepiej, gdyby władze chciały wysłuchać, co my, społecznicy, mamy do powiedzenia. Warto zacząć o tym rozmawiać, bo inaczej w ciągu następnych kilku lat niewiele się zmieni, a energia i doświadczenie wielu osób zaangażowanych w działalność organizacji pozarządowych dalej nie będzie nawet w niewielkim stopniu wykorzystywana.

Reklama

5 KOMENTARZE

  1. Jak trzęsimiechowa zostanie wiceprezydentem odpowiedzialnym za polityke społeczną, to wtedy jeszcze się będzie wspominało z rozczuleniem te wspaniałe czasy, jakie są teraz.

  2. Nic dodać, nic ująć. Nie są Katowice wyjątkiem. W większości miast polskich, zwłaszcza większych – bo mniejsze najczęściej szanują pomoc ngo – organizacje pozarządowe, a zwłaszcza ich ludzie traktowani są jak uciążliwy balast, natrętna mucha czy przeszkadzający Dyzio w trudnej pracy urzędnika. Naczelnik jednego z wydziałów katowickiego magistratu powiedziała wręcz: życie byłoby piękne gdyby nie te ngo-sy.
    Nie wspomniałeś Grzegorzu, że większość organizacji i ich ludzi, którzy zaangażowali się w tym pierwszym etapie w tworzenie relacji między samorządem a organizacjami dostało solidnie po łapach. Ale to też i nasza wina, wybierali nas po kolei łupiąc maczugą po głowie, ale nikt nie pomógł, bo cieszył się, że to nie na niego przyszła kolej i skróciła się kolejka po wsparcie projektu.
    Wypada tylko powiedzieć, wybory samorządowe już za progiem. Ja osobiście nie zaprzestanę zadawać naszym kandydatom na radnych i prezydenta pytania o stosunek do społeczeństwa obywatelskiego, o opinię na temat funkcjonowania miasta, zwłaszcza w kontekście jego powinności społecznych.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here

Solve : *
2 − 2 =


Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.