Aleksander Krajewski w ogrodzie społecznym na Cynkowej w Katowicach/ fot. Ewa Waszut
Reklama

Prezentujemy kolejną rozmowę z architektem Aleksandrem Krajewskim* i kontynuujemy tym samym tematykę użyteczności katowickiej architektury.

Ewa Waszut: Na początku maja, na ulicy Cynkowej powstał ogród społeczny i przy okazji plac zabaw. Powstanie tego miejsca było poprzedzone badaniami potrzeb mieszkańców. Widziałeś go. Jakie są Twoje przemyślenia na temat tego miejsca?

Reklama

Aleksander Krajewski: Cóż, ogród to coś co wymaga czasu i cierpliwości. Bliski jestem opinii, że ogród jest jak miasto – to ciągły proces, w który wszyscy jesteśmy zaangażowani. A może miasto jest jak ogród? I wymaga ciągłej opieki, wiedzy, usprawniania… W ogrodzie nie chodzi o to, by „posadzić drzewo”, albo pięćset drzew i dwa tysiące krzaków. Chodzi o to, by wszystkie te rośliny przetrwały jak najdłużej, by jak dłużej cieszyły nasze oczy, dawały nam cień latem, owoce jesienią, nie wymagały zbyt dużych nakładów na utrzymanie, nawożenie, podlewanie. Dlatego trudno jest oceniać ogród, który powstał miesiąc temu. Jego wartością nie jest architektura, dizajn czy jakaś innowacyjność. Najważniejsze jest to, że powstał. Że zbudowali go sami mieszkańcy, zrobili to dla siebie, pracując w pocie czoła. Teraz opiekują się roślinami, doglądają ziół, owoców i warzyw. Dzieci korzystają z nowych atrakcji. Został zainicjowany proces. To bardzo cieszy, bo przestrzeń „niczyja” odzyskała gospodarza. Oby ten proces trwał jak najdłużej.

Ewa Waszut: Co w tym miejscu najbardziej Cię zainteresowało i dlaczego? Opowiedz proszę.

Aleksander Krajewski: Teren ma sporą powierzchnię, trudno więc zapełnić ją w całości. Twórcy podjęli jednak taki trud dzieląc całość na strefy funkcjonalne. Podejrzewam, że każda jest przypisana do konkretnej klatki w sąsiadujących budynkach. Znalazło się więc tam miejsce na mini-szklarnie, kwieciste ogródki i zieleń izolującą skwer od śmietnika. Jest strefa aktywna z atrakcjami dla dzieci, przeszkodami ułożonymi z palet i huśtawkami oraz strefa wypoczynku. Przyznam, że najciekawsze były dla mnie szklarnie w dość prostej „namiotowej” konstrukcji z drewna pokrytej stretchem.

Z tego co zauważyłem wszystkie rośliny w środku mają się dobrze, nie uschły, powoli rozwijają się pierwsze truskawki a to oznacza, że taka prosta w wykonaniu i tania konstrukcja zdaje egzamin: dostarcza dość światła słonecznego i chroni delikatne rośliny w razie burzy. Aż szkoda, że powstały tylko dwie, niewielkie szklarnie – ilość zebranych owoców będzie raczej symboliczna. Ale, tak jak wspomniałem, to dopiero początek ogrodu – być może w przyszłym roku mieszkańcy zbudują kolejne?

Ewa Waszut: Jakie znaczenie ma to co powstało Twoim zdaniem? Jakie ma znaczenie tych kilka zielonych roślin, mały plac zabaw?

Aleksander Krajewski: Znaczenie tego miejsca warto rozpatrywać w szerszym kontekście. Otóż mamy w Polsce do czynienia z wszechobecnymi problemami na polskich osiedlach. Oczywiście inne są problemy osiedla punktowców z lat 80-tych, inne pośród familoków a jeszcze inne w nowo powstających osiedlach grodzonych.

Jednak gdyby spróbować znaleźć dla nich wspólny mianownik to byłby to brak szacunku do tego co pomiędzy budynkami. I oto na powojennych osiedlach modernistycznych trawniki i skwery rozjeżdżane są przez samochody a na nowych osiedlach deweloperskich każdy skrawek terenu oddzielony jest od pozostałych tanim płotem z siatki, a wspólne są tylko wjazdy do garaży podziemnych. Funkcja przestrzeni wspólnej została ograniczona do komunikacji i transportu.

Tymczasem jak kiedyś człowiek wychodził z domu to towarzyszyła mu zieleń. Ale ta zieleń nie była wyłącznie ozdobą – zielonym trawnikiem i równo ściętymi tujami. Była użyteczna – dawała cień ławeczce dla starszych, była gałęzią na której wisiała opona dla dzieci, dawała owoce – wiśnie, czereśnie, kwaśne jabłka czy orzechy. Pod tymi zielonymi dachami toczyły się rozmowy z sąsiadami, słychać było dzieci biegające między budynkami. I takie jest znaczenie tych kilku roślin i skromnego placu zabaw – jest manifestacją poglądu, że ludzie chcą czegoś więcej niż równego asfaltu i równego trawnika. Chcą więcej życia wokół siebie.

Ewa Waszut: A co z placem zabaw? Ten jest dość nietypowy… zazwyczaj mamy do czynienia z takim gotowym zestawem…

Aleksander Krajewski: Ha – to ciekawe rzeczywiście. Ale prawdę mówiąc chodzi o to samo. W dobie kryzysu przestrzeni wspólnych oczekujemy, że ich zagospodarowaniem zajmie się „władza”, „miasto”, „służby”. Czyli „ktoś inny”, „nie-ja”. I miasto się zajmuje – w sposób najbardziej wydajny w jaki potrafi. A to oznacza, że nie pyta mieszkańców jaki plac zabaw jest im potrzebny, przecież szkoda czasu na konsultacje. Czasem nawet nie pyta czy w ogóle mieszkańcom zależy na kolejnym placu – może bardziej przydałaby się ogólnodostępna toaleta?

Miasto nie projektuje jednego placu zabaw „uszytego na miarę” – od razu woli zrobić ich 10 albo 20, i najlepiej, żeby za bardzo się od siebie nie różniły – wtedy ich utrzymanie będzie tańsze. Plac powstaje nie w miejscu, w którym jest potrzebny lecz tam gdzie najłatwiej, z punktu widzenia Urzędu, będzie go zbudować. No i wreszcie miasto rozstrzyga przetarg. Wygrywa „najkorzystniejsza oferta”. Ale to nie zawsze jest to na czym mieszkańcom by zależało.

Przeciwieństwem tej, jak wspomniałem wszechobecnej sytuacji są projekty sąsiedzkie, ogrody społeczne czy też inwestycje z budżetu obywatelskiego czy inne powstające w ramach rewitalizacji. Przykłady? Ogród społeczny przy „Drzwiach zwanych Koniem”(pisaliśmy o tym – przyp. red.)  – oddolna inicjatywa ludzi związanych z tym miejscem; ogród przy fabryce Defum w Dąbrowie Górniczej – w ramach programu rewitalizacji, skwer między blokami przy Koszarowej/Adamskiego zrealizowany z budżetu obywatelskiego, moim zdaniem wzorcowo.

Ostatnio oglądałem też powstawanie ogrodu przy oddziale onkologii dziecięcej w Zabrzu realizowanego przez Fundację Iskierka, na terenie szpitala, dzięki wsparciu i wolontariuszom z firmy farmaceutycznej. W każdej z tych sytuacji nie powstałoby nic gdyby nie zwykli ludzie. Rolą urzędów jest tylko wspierać i koordynować takie inicjatywy. Maksymalizować zyski, a nie minimalizować koszty.

Ewa Waszut: Rozmawiałam z koordynatorką, Emilią Makówką i opowiedziała mi o powstaniu tego miejsca w obecnym stanie. O dobrej współpracy KZGM i inicjatyw oddolnych. Opowiedziała mi, że jak prowadzili badania zwrócili uwagę na to, że powstały za blokami (pomiędzy osiedlem a kościołem) plac zabaw  jest przeznaczony głównie dla małych dzieci. Te dzieci, które wtedy się bawiły w okolicach były starsze i nie miały swojego miejsca, grały w piłkę na ulicy. Poza tym jak powstawał ogród, badający zauważyli, że na drzewie są umieszczone opony-huśtawki, czyli, że jest potrzeba placu dla starszych w tym miejscu…

Aleksander Krajewski: No właśnie – obecny system, w którym budowane są przestrzenie wspólne traktuje ludzi trochę jak sardynki w puszcie – jakby wszyscy byli tacy sami, mieli identyczne potrzeby a decydują o tym często ludzie, którzy nawet nie mieszkają w danej dzielnicy. Takie partnerskie działania ze spółkami podległymi gminie to krok w dobrym kierunku, dające nadzieję na przyszłość. Trzeba jednak zacząć myśleć o tym systemowo a nie doraźnie. To znaczy stworzyć system, w którym ludzie w naturalny sposób są angażowani we wszystkie dokonujące się w mieście zmiany. I to nie tylko przy okazji remontu podwórka ale również ulicy, placu, dzielnicy i całego miasta.

Ewa Waszut: Dziękuję za rozmowę.

Aleksander Krajewski: Dziękuję.

*Aleksander Krajewski. Architekt, członek Zarządu SARP o. Katowice. Członek Rady Programowej Fundacji Napraw Sobie Miasto, w której realizował m.in. działania edukacyjne z zakresu architektury i wiedzy o mieście, akcje miejskie zwracające uwagę na kwestie dostępności i jakości przestrzeni publicznych. Rowerzysta miejski. Ojciec. Prowadzi bloga blomm.pl

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here

Solve : *
12 + 29 =


Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.