Reklama

Rozmawiamy z Aleksandrem Krajewskim, katowickim architektem, członkiem Zarządu SARP oddziału Katowice i Rady Programowej Fundacji Napraw Sobie Miasto.

Ewa Waszut: Podczas poprzedniej rozmowy rozpoczęliśmy cykl na temat katowickich budynków. Dziś chciałabym Cię zapytać o katowickie szkoły i Twoje wrażenia na ich temat. Czy znasz przykład takiego dobrze zaprojektowanego miejsca?

Reklama

Aleksander Krajewski: Większość szkół, w których miałem okazję bywać to tzw. Tysiąclatki, budowane na tysiąclecie państwa polskiego. To bardzo ciekawa inicjatywa, można powiedzieć, że tym projektem Polska dokonała wielkiego skoku cywilizacyjnego, przynajmniej jeśli chodzi o infrastrukturę służącą edukacji. I po tym „boomie inwestycyjnym”, niestety powstało już niewiele obiektów tego typu – zresztą czemu miałyby powstawać skoro przyrost naturalny w Polsce wyhamował? Od lat 80-tych w Katowicach liczba ludności stopniowo spada, więc budowa nowych szkół nie ma uzasadnienia ekonomicznego.

To co było skokiem cywilizacyjnym w latach 60-tych i 70-tych: przestronne korytarze, nowe sale gimnastyczne, jasne, przeszklone sale lekcyjne, boiska, zieleń wokół budynków. To wszystko zalety, których obecnie się nie docenia. A przecież na przykład uczniowie liceum im. Mickiewicza takim standardem nie mogą się pochwalić, choć gmach sam w sobie jest piękny. Oczywiście nie twierdzę, że powojenne szkoły są doskonałe i na nic więcej nie zasługujemy – świat poszedł do przodu. Dzisiaj inaczej podchodzi się do edukacji i budynki szkolne, które obecnie powstają we Francji czy Danii zaskakują innowacyjnością. U nas niestety brakuje takich przykładów nowo projektowanych szkół. Raczej udoskonalamy te istniejące: wyposażamy sale komputerowe, wymieniamy okna, stawiamy wokół place zabaw. To dowodzi z jednej strony, że demografia nie wymusza nowych inwestycji, system edukacji nie zmienił się na tyle, by było to potrzebne a z drugiej strony – widocznie te „Tysiąclatki” są przykładem rzetelnej i funkcjonalnej architektury, w dodatku opartej na znormalizowanych standardach, prefabrykacji i powtarzalności, i to przy bardzo niskich kosztach budowy. I, chyba można przyznać, że te szkoły radzą sobie nieźle również dzisiaj.

Ewa Waszut: Kim byli architekci projektujący te szkoły w Katowicach, które dalej są użyteczne? Jak teraz wygląda kwestia znormalizowanych standardów – czy one się zmieniły od powstania „Tysiąclatków”?

Aleksander Krajewski: Często te budynki są bezimienne, ich autorzy nie są znani. Zresztą szkoły nie są pod tym względem odosobnione – rzadko kiedy mieszkańcy jakiegoś domu czy kamienicy w ogóle zadają sobie trud, by dowiedzieć się kto ten budynek zaprojektował, kiedy i dla kogo. Z architekturą powojenną jest też tak, że przylepia się jej łatkę „peerelowskiej” i wrzuca do jednego worka pod hasłem „komuna”. A trzeba wiedzieć, że pod wieloma względami ta architektura była bardzo dobra.

Normy, o których mówiłem, dzisiaj formalnie nikogo nie obowiązują, choć oczywiście można z nich korzystać, jeśli się to znajdzie w jakimś archiwum. Normy te porównałbym do dzisiejszych „domków katalogowych” – można było wg nich zbudować setki niemal identycznych budynków, nie poświęcając zbyt wiele czasu na ich wymyślanie od nowa. Dzisiaj jednak budujemy niewiele szkół i chyba stać nas na luksus kilku miesięcy pracy koncepcyjnej, by powstawały budynki na miarę naszych czasów.

Ewa Waszut: Wyjaśnij mi proszę o co chodzi z tą innowacyjnością?

Aleksander Krajewski: Na świecie powstają szkoły, w których sale mają przeszklone wyjścia do ogródków warzywnych. Dzieci uczą się produkować żywność – myślę, że to jedna z ważniejszych umiejętności, których system edukacji dla nas nie przewidział. Powstają szkoły, w których nie ma typowych klas – są otwarte przestrzenie o różnych funkcjach, które się przeplatają. Coraz częściej zdarza się, że rezygnuje się z klasycznego układu: tablica-nauczyciel-uczniowie w ławkach na rzecz bardziej swobodnych układów, w których nauczyciel chodzi pomiędzy uczniami pracującymi w niewielkich grupach. Jest też widoczny trend, by dzieci i uczniowie mogli spędzać każdą wolną chwilę na zewnątrz: w atriach czy na zielonych dachach, które stają się tętniącymi życiem wielofunkcyjnymi przestrzeniami dla użytkowników szkół. Trzeba też dodać, że budynki szkolne powinny uczyć i budować świadomość otaczającego nas świata – również przez swoją architekturę i wyposażenie. Zadaszone parkingi dla rowerów czy wyeksponowane ogniwa fotowoltaiczne na dachu to sygnał dla uczniów: rower to normalny środek transportu a technologia powinna służyć ludziom a nie być zamknięta w laboratorium. Takich szkół u nas brakuje, ale widzę jaskółkę nadziei w nowo powstałym Domu Kultury w dzielnicy Dąb, zaprojektowanym w pracowni Rafała Mazura. Choć to nieduży obiekt to udało się nim pokazać, ze funkcja budynku nie musi być zamknięta w czterech ścianach, że budynek może pozytywnie wpływać na otoczenie, „dawać coś od siebie”, nawet jeśli jest zamykany na noc – służyć lokalnej społeczności ciekawą przestrzenią publiczną.

Ewa Waszut: Dziękuję za rozmowę.

Aleksander Krajewski: Dziękuję.

*Aleksander Krajewski. Architekt, członek Zarządu SARP o. Katowice. Członek Rady Programowej Fundacji Napraw Sobie Miasto, w której realizował m.in. działania edukacyjne z zakresu architektury i wiedzy o mieście, akcje miejskie zwracające uwagę na kwestie dostępności i jakości przestrzeni publicznych. Rowerzysta miejski. Ojciec.

Od redakcji: Ciekawostka: Polska Kronika Filmowa z 1960 roku. Pierwsza „Tysiąclatka” w Katowicach.
I film z Irlandii.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here

Solve : *
21 + 17 =


Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.