Reklama

Architektura modernistyczna wzbudza ostatnimi czasy coraz większe zainteresowanie. Dzięki publikacjom, takim jak „Styl gotycki wyklucza się” czy „Spacerownik” po katowickiej modernie, wiemy o niej znacznie więcej, niż jeszcze parę lat temu. Mimo to wciąż często postrzegamy ją powierzchownie, nie zastanawiając się głębiej nad jej założeniami, z których wiele aktualnych jest do dzisiaj. Rozmawiamy na ten temat z dr Zofią Oslislo-Piekarską, adiunktem na ASP w Katowicach, jedną z inicjatorek Domu Modernisty.

Kiedy zaczęła się moderna w Katowicach?

Reklama

Architektura modernistyczna pojawiła się u nas tak, jak wszędzie – na początku lat 20, choć pierwsze jaskółki tego prądu było widać już wcześniej. Przykładem mogą być ogródki działkowe w okolicach ulicy Barbary, czy katowickie osiedla robotnicze. Nie był to jeszcze modernizm, ale baza ideowa była już ta sama: sprawić, by ludziom mieszkało się lepiej.

Wcześniej architektura nie pochylała się nad tym problemem?

W XIX wieku warunki zabudowy dyktowała ekonomia. Działki były wówczas bardzo drogie, więc każdy, kto posiadał grunt, robił wszystko, by wybudować na nim jak najwięcej. Dlatego też powstające wtedy kamienice były bardzo ciasne. Okazałe zewnętrzne fasady, gdzie znajdowały się najlepsze mieszkania, zasłaniały oficyny. Okna w takich oficynach wychodziły zazwyczaj na jedną stronę, więc trudno było je wietrzyć, przez co często pojawiała się w nich wilgoć. Poza tym skierowane były na małe, ciemne podwórka, co bardzo ograniczało dostęp do światła.

I w jaki sposób modernizm miał to zmienić?

Modernistyczni architekci zaczęli dbać o to, by nawet najmniejsze, przeznaczone dla biednych warstw mieszkania były dobrze wietrzone poprzez umieszczenie okien z dwóch różnych stron. Budynki musiały być od siebie oddalone na tyle, by docierało do nich światło. Była to duża zmiana. Wcześniej ludzie gorzej sytuowani nie mieli szans na godne warunki życiowe.

Co sprawiło, że te warstwy społeczne wreszcie zostały zauważone? Przecież one nie pojawiły się nagle.

Bardzo silnym impulsem była rosyjska Rewolucja Październikowa. Pokazała ona, że ci, którzy są uciskani i nie mają nic do powiedzenia, mogą w końcu się zbuntować. Obserwująca to wydarzenie Europa Zachodnia doszła do wniosku, że trzeba zrobić coś, co uchroni ją przed przewrotem. Zaczęto dostrzegać trudne warunki, w jakich żyli ci, którzy przybyli po rewolucji przemysłowej ze wsi do miast: kilkunastogodzinne dni pracy, brak ubezpieczenia, prawa do urlopu, mieszkanie w ciemnych norach. Wnioski przełożyły się na konkretne działania. W architekturze i nie tylko, bo przecież w zmiany angażowali się też lekarze, pisarze, działacze społeczni.

No dobrze, czyli chodziło o wyjście naprzeciw potrzebom gorzej sytuowanych. Ale jest jeszcze jedna różnica, którą łatwiej dostrzec gołym okiem. Dlaczego architektura modernistyczna wygląda inaczej, niż ta poprzednia? Dlaczego zrezygnowano na przykład z bogatych zdobień?

Przełom XIX wieku zdominowały style historyzujące, czyli widoczne w fasadach kamienic zapożyczenia z poprzednich epok. Stosowana ornamentyka była oczywiście różna, choć w gruncie rzeczy wszystkie budynki wyglądały wtedy tak samo. Nieważne, czy była to kamienica mieszkalna, czy gmach użyteczności publicznej – ciężko było je odróżnić na podstawie tego, co było widać na zewnątrz.

Tymczasem w modernizmie zrezygnowano z bogatych dekoracji na rzecz podporządkowania formy pełnionej przez budynek funkcji. I tak na przykład w budynkach mieszkalnych od razu widać, jaki jest plan mieszkań. Budynki użyteczności publicznej wyróżniają się bardziej reprezentacyjną fasadą czy klatką schodową. Forma zewnętrzna mówi, co jest w środku, a przy tym lepiej realizuje swoje funkcje.

Mówimy tu o postulacie prawdziwości architektury?

Warto w tym momencie odnieść się do terminu „fasada”. Metaforycznie słowo to oznacza coś, co ma ukrywać prawdę.
I to znaczenie miało swoje odzwierciedlenie w XIX-wiecznej architekturze – w końcu piękne fasady ówczesnych kamienic zakrywały ciemne, ciasne, niezdrowe dla mieszkańców oficyny. Dlatego modernizm chciał tę fasadę zrzucić i niczego nie ukrywać. Wszystko miało być jasne: ten budynek jest szkołą, ten jest bankiem, a to jest budynek mieszkalny.

Wszystko to brzmi wspaniale, ale nie byłoby to możliwe, gdyby nie rozwój technologii. Co pozwoliło na realizację tych wszystkich szczytnych celów?

Duże zmiany przyniosło wprowadzenie konstrukcji stalowej. Dało to między innymi dużą swobodę w aranżacji wnętrz – umożliwiło wyburzanie i przestawianie ścian, na których wcześniej spoczywał cały ciężar budynku.

Ale technologia w modernizmie to nie tylko wykorzystywane środki – to także inspiracja. Architekci często nawiązywali do tego, co kojarzyło się wówczas z nowoczesnością. W dwudziestoleciu międzywojennym były to np. transatlantyki, stąd często pojawiające się w tej architekturze motywy marynistyczne.

Sprawiedliwość społeczna, zasypywanie podziałów… mimo to modernizm miał swoich przeciwników. Konserwatystom nie podobało się, że biedota zaczyna mieć się lepiej?

Myślę, że to było tak, jak z każdym nowym prądem. Ludzie po prostu byli przyzwyczajeni do czegoś innego, co innego im się podobało, co innego kojarzyło im się z domowym ciepłem, wnętrzem, w którym chcieliby przebywać. To nie byli przeciwnicy na zasadzie „nie chcemy, żeby było zdrowiej”. To była bardziej kontra wynikająca z szoku estetycznego.

Mówiąc o architekturze modernistycznej, często dokonujemy podziału na tę przed- i powojenną. Jakie są różnice między tymi dwiema odsłonami?

Ten podział obowiązuje przede wszystkim w Europie, bo to tutaj rozgrywała się przede wszystkim tragedia II wojny światowej. W USA tego podziału nie widać, bo tam inwestycje, mimo konfliktu, trwały w najlepsze. W Polsce dodatkowo zmienił się ustrój, a wraz z nim – główny inwestor. Wcześniej był to magistrat i inwestorzy prywatni, a po wojnie – państwo. Zwiększyły się więc środki przeznaczane na realizacje, toteż różnica była widoczna przede wszystkim w rozmachu. W Katowicach można ją dostrzec patrząc np. na Drapacz Chmur na Żwirki i Wigury, będący sztandarowym projektem międzywojnia, i Superjednostkę – dziecko PRL-u.

A jakie różnice widzimy między modernizmem polskim, a zachodnioeuropejskim? O tym naszym nie raz mówi się, że jest nie do końca udanym naśladownictwem.

W dwudziestoleciu międzywojennym ta różnica przejawiała się przede wszystkim w zastosowanych materiałach budowlanych oraz w wystroju wnętrz. Był to czas, kiedy w architekturze, i nie tylko, poszukiwano pierwiastka narodowego – w Polsce jego pierwotnych źródeł doszukiwano się w folklorze zakopiańskim. Nawiązania do tego stylu możemy zobaczyć m.in. art-decowskiej Sali Sejmu Śląskiego w Katowicach.
Po wojnie polskie projekty nie odbiegały jakością od zachodnich, ale problemem był trudniejszy dostęp do dobrych materiałów, przez co zrealizowane budowle gorzej się starzeją i szybciej niszczą.

Wiemy, że w Katowicach architektura modernistyczna pełniła szczególną rolę. Na czym ona polegała?

Do końca pierwszej wojny światowej Katowice były prowincjonalnym pruskim miastem. Taka była jego architektura, jego przestrzenie publiczne, budynki użyteczności publicznej. Tymczasem w 1922 roku Katowice stają się nagle stolicą autonomicznego województwa śląskiego. Nie ma odpowiednich gmachów, w których mogłyby mieścić się urzędy, ani mieszkań dla urzędników, którzy mieliby to wszystko obsługiwać. Katowice stanowiły więc świetne pole do popisu dla architektów modernistycznych. Poza tym nowoczesna architektura pozwalała odwrócić uwagę od pozostałości po niemieckiej spuściźnie.

Co do znaczenia Katowic dziś już nikogo nie trzeba przekonywać. Co innego modernizm, ten wciąż ma swoich sceptyków. Być może nie wiedzą, że wiele postulatów modernistów jest aktualnych do dzisiaj…

Dokładnie. Cały czas dba się o to, żeby mieszkania były zdrowe. Pilnuje się, by ludzie mieli wokół siebie odpowiednio dużo przestrzeni, zieleni, czyste powietrze. Tu ciekawostka – w związku z zanieczyszczonym powietrzem moderniści w Katowicach projektowali mieszkania z ogrodami zimowymi. Duże, przeszklone pokoje z roślinami, które miały to powietrze oczyszczać.
Poza tym postulaty związane z jakością życia, prostotą.

A co w modernizmie nam się nie podoba?

Postmoderniści krytykowali modernizm za nudę, sztywność, przewidywalność, skostnienie. Zarzucali mu, że wszędzie, niezależnie od państwa wygląda tak samo, co jest strasznie sztuczne, bo tak naprawdę bardzo się od siebie różnimy.

Taki pogląd na modernizm chyba dzisiaj dominuje. W końcu to on najczęściej kojarzy nam się z szarym, betonowym, zanieczyszczonym miastem.

To nie modernizm zanieczyszcza miasta, tylko taka, a nie inna polityka prowadzenia ruchu kołowego. To fakt, że została ona wypracowana w latach 60-70. XX w., czyli jeszcze w czasach, gdy modernizm miał się dobrze. Nie miało to jednak z nim wiele wspólnego, bo postulaty modernistów były inne. Na katowickie osiedle Tysiąclecia samochody w ogóle nie miały wjeżdżać, tylko być wyprowadzane gdzieś bokiem. Zamysł był taki, żeby widok z okien był na zieleń. Podobnie w Lublinie na osiedlu zaprojektowanym przez Zofię i Oskara Hansenów. Tam do centralnych dziedzińców nie da się dojechać samochodem.

Czyli jednak warto się zastanowić, zanim oceni się modernizm zbyt pochopnie?

Myślę, że tak. To bardzo złożony temat, jak każda architektura, modernizm ma dobre i złe strony. W końcu jeździmy np. do Wiednia, żeby podziwiać secesyjne kamienice, które są piękne. Jednocześnie oczywiste jest, że w położonej za fasadą oficynie mieszkało się o wiele gorzej, niż w modernistycznym osiedlu robotniczym.

Dom Modernisty – nowa inicjatywa katowicka skupiająca entuzjastów architektury, sztuki i szeroko pojętego modernizmu. Ma na celu promocję i edukację, budowanie więzi sąsiedzkich, a także dyskusję wokół historii, teraźniejszości i przyszłości miasta.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here

Solve : *
18 − 9 =


Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.