Reklama

Wyniki głosowania w pierwszej edycji katowickiego budżetu obywatelskiego znamy zaledwie od kilku dni, nie widać jednak końca wylewania gorzkich żalów czy łez rozczarowania. Gdzie upatrywać sukcesów oraz porażek i czy demokracja faktycznie została wypaczona?

Jedni krytykują wnioski, inni wnioskodawców. Mieszkańcom nie podoba się sama procedura, zaś dopuszczenie do realizacji projektów na które oddano zaledwie jeden głos, zdaje się być postrzegane niczym zaprzeczenie demokracji. I prawie nikt nie patrzy na to, że głosowanie wcale nie miało ponownie weryfikować poparcia, lecz służyło wyłącznie do wskazania kolejności rozpatrywania wniosków. Ciekawe jest jednak to, że w zdecydowanej większości krytyka ta pochodzi od osób, które z budżetem obywatelskim w praktyce nie miały zbyt wiele wspólnego. Jako jeden z wnioskodawców mam w tym temacie własną opinię.

Reklama


Nieuzasadnione oczekiwania – gwarancja rozczarowania.

Owszem, byłoby sprawą fantastyczną, gdyby już pierwsza edycja budżetu obywatelskiego zrodziła wielkie projekty i wspaniałe realizacje, które zawstydziłyby inne samorządy realizujące budżet partycypacyjny. Nie było jednak najmniejszej podstawy, by spodziewać się czegoś spektakularnego. Do tego ostatniego potrzebujemy kilku składników:

  1. Posiadania przez społeczeństwo wiedzy i doświadczenia.
  2. Skuteczniejszej i bardziej przyjaznej procedury, dającej większe możliwości działania.
  3. Większej popularności budżetu obywatelskiego wśród mieszkańców oraz szerszego zaangażowania społecznego.
  4. Prawdopodobnie większej puli dostępnych środków.
  5. Błyskotliwego pomysłu lub inspiracji z zewnątrz.

Z początkiem maja 2014 r. w Katowicach było około 240 000 potencjalnych wnioskodawców, dysponujących dokładnie takimi samymi: wiedzą oraz doświadczeniem – w obu przypadkach zerowymi. Każdy mieszkaniec miał równe prawo do przygotowania wniosku, ale zaledwie 150, może 200  osób postanowiło spróbować zaangażować się społecznie. W tej sytuacji krytykowanie wnioskodawców oraz samych wniosków, gdy każdy mógł coś zaproponować, jest całkowicie niestosowne, wręcz bezczelne. Krytycy mogą mieć żal tylko do siebie.

W połowie maja poznaliśmy regulamin i szybko przekonaliśmy się, że jest w nim wiele pułapek, niejednoznacznych zapisów, a jeszcze więcej w nim brakuje. Przedstawiciele Urzędu Miasta Katowice stali jednak na stanowisku, że jaka owa procedura by nie była, nie ma już czasu na jej korygowanie i musimy przez nią przebrnąć. Więc w pośpiechu brnęliśmy, wszyscy, tłumacząc ludziom że podpisami nie popierają kandydatów w wyborach samorządowych; zbierając podpisy i tłumacząc wzywanej policji, że dowód osobisty z katowickim adresem zamieszkania to wystarczające pozwolenie na zbieranie danych osobowych mieszkańców. I udało się, udało w każdej dzielnicy, choć w jednych wyraźnie lepiej niż w innych.


Więcej niż tylko jazda próbna

Jest dobry powód, dla którego prototypy urządzeń nigdy nie powinny trafiać do produkcji masowej – zespół konstruktorów musi mieć czas na sprawdzenie zaproponowanych rozwiązań i ich udoskonalenie. podobnież w przypadku katowickiego budżetu obywatelskiego. Dzięki pierwszej edycji wiemy, że jako społeczeństwo mamy problem z samoorganizacją i ze skutecznym wydaniem nawet tych środków, które nam wyasygnowano. Potrzebujemy wiedzy i doświadczenia by w ogóle myśleć o wykorzystaniu większej puli. Wiemy też, że bez inspiracji i wiary, przekonania w sens podejmowanych działań, trudno o naprawdę wartościowe projekty. Mamy również problem z zaangażowaniem społecznym, z czym pomogą nam naoczne zmiany zachodzące w naszym otoczeniu. Dostrzegamy również wyraźne problemy z informacją, zarówno z jej dystrybucją jak i poszukiwaniem takowej przez mieszkańców – wciąż musimy wyrobić w sobie nawyk dowiadywania się o miejskich i lokalnych wydarzeniach. Koniecznie musimy zmodyfikować też procedurę, która w tym roku mocno dała w kość i wnioskodawcom, i urzędnikom. Ponad 40 uwag i propozycji zmian przekazanych do urzędu mówi wystarczająco dużo o skali oczekiwań, podobnie zresztą jak 326 złożonych projektów.

Pierwsza edycja nie rozbudziła głodu samorządności, nie zrodziła spektakularnych projektów, za to z pewnością zostanie po niej duży apetyt na działanie. Czy ktoś tego chciał czy nie, niczym prototyp miała inne cele niż wszystko, co przyjdzie po niej. Wbrew pozorom wcale nie była zorientowana przede wszystkim na to, by w możliwie skuteczny sposób wydać w mieście 10 milionów złotych na cele wskazane przez społeczności lokalne.

10 mln zł to koszt ogólnomiejskiej lekcji samorządności. Warto dodać: pierwszej takiej lekcji przeprowadzonej w naszym mieście od 25 lat i na taką skalę, w dodatku z „efektem ubocznym” w postaci zaspokojenia niektórych potrzeb mieszkańców każdej z dzielnic. 10 mln zł to koszt kampanii informacyjnej, której efekty dla reaktywności społecznej i zaangażowania zwykłych mieszkańców dopiero nadejdą, w przyszłorocznej i kolejnych edycjach budżetu oraz wszystkich inicjatywach lokalnych. 10 mln zł to pierwsza rata „czesnego” za stopniowe otwieranie oczu i umysłów społeczeństwa, które dotąd ze „społeczeństwem obywatelskim” spotykało się jedynie w mediach i dokumentach strategicznych, o ile ktokolwiek sam z siebie postanowił do takowych zajrzeć. 10 mln zł to cena pokazania skali potrzeb i oczekiwań społecznych, wskazania zadań dla rad jednostek pomocniczych i wytknięcia radnym oraz włodarzom zaniedbań w zaspokajaniu potrzeb mieszkańców. 10 mln zł to wreszcie sposób, by w społeczeństwie, które w ogromnej części nadal nie wierzy w możliwość jakichkolwiek zmian w otoczeniu, przełamać bariery mentalne i świadomościowe, pokazując namacalne efekty nawet minimalnego zaangażowania społecznego.

Najcenniejszym owocem pierwszej edycji jest edukacja, wzrost zainteresowania społecznego i zmienianie sposobu myślenia mieszkańców. Szczególnie dużo pracy czeka nas w kwestii tego ostatniego, gdzie realizacja projektów, na które zagłosowała jedna osoba, bywa nazywana pozbawionym sensu wypaczeniem demokracji. Jest wręcz przeciwnie – jej wypaczeniem jest obojętność społeczna i powszechne przekonanie, że „miasto to nie moja sprawa”. Demokracja promuje aktywność i właśnie dlatego jeden głos oddany na projekt montażu stojaków rowerowych czy  pojemników na psie odchody jest i zawsze będzie  cenniejszy niż milion głosów nieoddanych. Zamiast uciekać w zawiść i małostkowość, spróbujmy docenić społeczne efekty przekazu, że przy odrobinie wysiłku i zaangażowania nawet jednym głosem możemy kształtować świat wokół nas!

Wyobraźmy sobie przez chwilę jak wiele zyskamy, jeśli poprawimy procedurę, nauczymy się z niej korzystać i rozmawiać w dzielnicach, wspólnie planować przyszłe działania, walcząc o wyższe kwoty, każdego dnia korzystając z tego, co udało się stworzyć dzięki tak mocno niedocenianej, bardzo niedoskonałej pierwszej edycji budżetu. A krytyków zapraszamy już na wiosnę.

Reklama

5 KOMENTARZE

  1. Podoba mi się to zdanie: „Demokracja promuje aktywność i właśnie dlatego jeden głos oddany na projekt montażu stojaków rowerowych czy pojemników na psie odchody jest i zawsze będzie cenniejszy niż milion głosów nieoddanych.”

    W odróżnieniu od hejterów ze wszystkich fundacji naprawiających miasto oraz z gazety wybiórczej, wreszcie ktoś zwraca uwagę na to, co jest najważniejsze. Ludzie uczą się, że mogą podejmować decyzje o swoim otoczeniu i, że ktoś ich słucha i chce poprzeć. To jest najważniejsze…

  2. Hahaha jakim dzieckiem trzeba być, aby wierzyć, że jednym głosem można kształtować otoczenie wokół siebie. Realizacja projektu na które oddano jeden głos pokazuje raczej ułomność demokracji, ułomność sytemu. To nie ludzie są zli, mało aktywni, to system ich skutecznie zniechęca do jakiejkolwiek aktywności.

  3. Kropla drąży skałę… jeden głos może zmienić wszystko. Przykładów z historii jest aż nadto. Jednym głosem można zdobyć wszystko, tyko trzeba go użyć. A demokracja oczywiście nie jest doskonałym systemem, ale chyba jedynym, w którym głos jednostki liczy się w ogóle. Nie tak dawno nie mieliśmy nawet tego…

  4. Nie tak dawno – a mowa zapewne o PRLu – mieliśmy ludowładztwo. Lud decydował, w właściwie klasa pracująca. Teraz także lud decyduje, lud który nazywa się społeczeństwo – społeczeństwo obywatelskie. Wtedy decydowała większość, teraz także. No ale jak to z większością bywa (masa), ktoś musi nią kierować – w zasadzie udajemy, że pojedynczy głos kowalskiego się liczy, wszak jakie to ma znaczenie, kiedy i tak głosuje raptem 10-20% uprawnionych, zagonionych przez media i bilbordy do urn, wierzących, że mają coś do powiedzenia.

  5. Kobza: wszystko jest możliwe, ale nie wszystko dokładnie wtedy, kiedy byśmy tego chcieli. Chcemy rozwiniętej kultury dmokracji, ale mało kto wie jak takową zbudować.
    Kropla drązy skałę, każdy głos wq demokracji jest istotny, ale nie zawsze jeden głos decyduje czy przesądza o czymś. Tym bardziej należy docenić sytuacje, w których tak jest.

    Co do „decydowania ludu” to chyba mówimy o innym PRLu. Ludzie nie decydowali o niczym, nie wiedzieli jak podejmowane są decyzje i jeśli tysiącami nie wyszli na ulice, nie mieli wpływu na cokolwiek. Dzisiaj płacimy za to, że podoba postawa utrwaliła się w mentalności społeczeńśtwa.

    Wstawianie jakiegokolwiek znaku równości pomiędzy czasami obecnymi a PRLem w kontekście partycypacji społecznej jest miażdżące dla tego drugiego.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here

Solve : *
17 − 13 =


Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.